wtorek, 10 maja 2016

Do wora



Nie ma nadziei i miłości nie ma
Są suche kwiaty i mokre oczy
Jak to możliwe, że teraz są straty
A wcześniej był twój uśmiech uroczy
Więc zapakuję wspomnienia do wora
I zapomnę ciebie i nasze plany
I chyba już najwyższa pora
Zagoić zadane przez ciebie rany



 

Od autorki:
Hej! Piszę wiersze od niedawna, dlatego liczę na Wasze szczere opinie i rady. Wszystko przyjmę na klatę. Czekam na wskazówki. Trzymajcie się! :)

piątek, 26 lutego 2016

Uwięziona sama w sobie



    Ponury, szary, jesienny dzień w tym samym mieście, przy tym samym stoliku na znajomym krześle w nieobcej knajpce. Znowu 13,50 zł wydane na kolejny zestaw obiadowy, oczywiście ten, co zawsze. Siedziała i jadła jak zwykle patrząc na telewizor, niejednokrotnie obojętnie zerkając na przechodniów za oknem. Kolejny łyk kawy z tej samej, czarnej filiżanki. Miała dość tej nudnej monotonii. Do pewnego czasu było jej to na rękę, lecz teraz przyprawiało o mdłości. Praca, która dawała jej radość i satysfakcję, teraz odbierała każdą, choćby najmniejszą chęć wstawania rano. Nawet z rodziną nie chciała się widywać, a swojego chłopaka coraz częściej unikała. Wielokrotnie pytał ją, czy ma kogoś innego, a ona milczała, mimo faktu, że kochała tylko jego. Nie wiedziała co ma mu powiedzieć? Że co? Że nagle stała się aspołeczna? Że myśl o kolejnym romantycznym wyjściu zniechęcało ją jeszcze bardziej? Jak miała się usprawiedliwić? Bała się mówić prawdę i bała się ludzi. Nigdy taka nie była. Przed samą sobą nie chciała się przyznać co jest nie tak.
    Kolejny, już ostatni łyk kawy. Spojrzała na dno pustej filiżanki i z westchnieniem odłożyła ją na talerzyk. Papierową chusteczką otarła delikatnie usta, a później zagniecioną wrzuciła do opróżnionej filiżanki. Wstała, ubrała swój czarny płaszcz, a torebkę przewiesiła przez ramię. Zgrabnie schowała telefon do kieszeni spodni i podniosła puste, brudne naczynia po swoim posiłku, po czym odniosła je na blat przy kasie.
   - Smakowało? - zapytała kelnerka z burzą rudych loków na głowie. Uśmiechała się, jak zawsze.
   - Pewnie! - odpowiedziała z udawanym entuzjazmem, a gdy już zniknęła z pola widzenia kobiety znów przybrała kamienny wyraz twarzy. Otworzyła drzwi i stojąc na progu odwraciła głowę w stronę wnętrza rzucając na odchodne - Do widzenia! - gdyż wypadało się pożegnać, bo bywała tu co dzień i kelnerki doskonale ją znały choc nic o niej nie wiedziały.
    Obrzuciła wzrokiem rynek i jedną ze stron Ratusza. Spojrzała na zegarek w komórce. Zaczynało się ściemniać, choć było dopiero kilka minut po 16. Nabrała w płucawilgotnego powietrza, a po chwili wypuściła je lekko rozchylając usta. Stanęła przed knajpką, w której jeszcze chwilę temu była. Schowała telefon do prawej kieszeni płaszcza, a z lewej wygrzebała paczkę czerwonych Lucky Strike i zapalniczkę ZIPPO. Ze środka pudełeczka wyjęła papierosa. Kilka sekund później zaciągała się cudownym dla niej w smaku i zapachu dymem. Rozejrzała się jeszcze raz i skierowała się w stronę domu.
   - Jak ja nienawidzę jesieni! - rzuciła sama do siebie mijając znaną wszystkim księgarnię na rogu. Ludzie momentami patrzyli na nią jak na zjawę, z przerażeniem i jednocześnie z ciekawością, szczególnie gdy prowadziła monolog. Nie zwracała na to uwagi, a może wcale tego nie zauważała. Budziła zainteresowanie nie tylko swoim zachowaniem, ale też wyglądem. Była piękną dziewczyną, o delikatnej, gładkiej cerze i nieziemskich niebiesko-szarych oczach. Zawsze miała perfekcyjny makijaż i strój. Ciemne, długie włosy swobodnie opadały jej na ramiona. Jej postać wzbudzała zazdrość u kobiet. Jednak jak zawsze nie zwracała na to uwagi. Była kompletnie obojętna na ludzi i świat. Zależało jej tylko na tym, by nie zaspać do pracy, wykonać projekt i w spokoju wrócić do domu ze świadomością, że do dziesiątego zostało już niewiele czasu. Wypłata jednak dlugo nie pozostawała na koncie bankowym, gdyż rachunki za mieszkanie i imprezy nie zawsze idą w parze. Właśnie dlatego dorabiała w weekendy, wiedząc że to, co robi nie jest zgodne z prawem. Nie rezygnowała jednak z tego, gdyż potrzebowała pieniędzy za wszelką cenę.
    Kończąc już papierosa była prawie przy ul. Paderewskiego. Rzuciła niedopałek do małej kałuży na chodniku. Przechodząc obok sklepu monopolowego poczuła dreszcze. Znała ich drogę na pamięć, od karku, przez ramiona, do samych dłoni. Ta pieprzona ochota na piwo. Ścisnęła mocno w dłoni zapalniczkę i przeczytała grawerunek "Najlepszej siostrze na świecie - Kacper". Momentalnie poczuła ucisk w gardle. Spojrzała jeszcze raz na sklep. Wiedziała, że nie może go zwieść. Obietnica dana bratu była dla niej ważniejsza niż cokolwiek innego. Obojętnie przeszła obok małego budynku cały czas kurczowo zaciskając zapalniczkę. Doskonale pamiętała dzień, w którym Kacper wręczył jej ZIPPO, choć minęło od tego czasu już kilka lat.
    Lekko potrząsnęła głową, jakby chciała wyrzucić wszystkie myśli. Przyspieszyła krok i kilka minut później była już pod blokiem, w którym mieszkała. Była to stara, mała kamienica. Żartowała zawsze, że choć jest w mieście to mieszka na wsi. Cisza i spokój, jedynie sąsiad zza ściany wprowadzał chaos i hałas w piątkowe wieczory.
   - Cholerny zamek! - przeklinała te chwile, gdy musiała siłować się z kluczem i zepsutym zamkiem w drzwiach wejściowych do budynku. Weszła na klatkę schodową i dosłownie chwilę później znalazła się na piętrze przed swoim mieszkaniem. Tym razem już nie musiała tracić nerwów, gdyż zwinnie odkluczyła i weszła do środka. Z ulgą zdjęła obcasy, rzuciła torebkę na mały stolik w przedpokoju i rozpięła płaszcz. Jednym ruchem zsunęła go z ramion. Trzymając go za kołnierz zaniosła do pokoju i położyła na fotel. Po niedługim czasie siedziała na kanapie przeglądając gazetki z marketów. Nie miała pojęcia, że spokojne na ogół życie niedługo zmieni się w największy koszmar.
    Późnym wieczorem, około godziny 22, szła wolnym krokiem jak zwykle paląc papierosa. Nie śpieszyła się, choć wiedziała, że nie powinna się spóźnić. Obojętnym wzrokiem patrzyła przed siebie. Telefon dzwonił bez przerwy. Nie odbierała. Nie chciała nawet wiedzieć kto próbuje się do niej dobić. Była tylko jedna rzecz, na której jej w tym momencie zależało - pieniądze. Nawet nie myślała o swoim chłopaku, którego tak bardzo kochała. Jednak miłość do władców polski na papierku była jak widać silniejsza. Nic mu nie powiedziała, choć czuła, że Dawid się domyśla. Nawet nie dopuszczała do siebie myśli, by mu powiedzieć czym się trudzi. Nie było jej to do niczego potrzebne. Rzuciła papierosa do kosza na śmieci. Podeszła do klatki schodowej przy jednym z osiedlowych bloków. Przejrzała nazwiska wywieszone przy domofonie. Wybrała numer 13. i nacisnęła guzik dzwonka cztery razy. Po chwili usłyszała charakterystyczny dźwięk otwartych drzwi. Pociągnęła je dość mocno. Weszła na klatkę schodową i zapaliła światło. Nabrała w płuca powietrza, które pachniało farbą olejną. Po kilku długich sekundach wypuściła je dość głośno przez nos. Weszła po schodach na piąte piętro.
    Drzwi od mieszkania były uchylone. Z lekkim zawahaniem przestąpiła próg. Poczuła jak serce zaczyna szaleć w klatce piersiowej. Brak oświetlenia wprowadzał ponury nastrój. W powietrzu wisiał zapach zgaszonej świeczki. Zrobiła jeszcze kilka kroków w głąb mieszkania nie zamykając za sobą drzwi, ale tak, by światło z klatki schodowej odsłaniało choć mały skrawek pomieszczenia. Niewiele to pomagało. Zobaczyła w pokoju po prawej stronie żarzący się niedopałek papierosa lub cygara. W tym samym momencie usłyszała skrzypnięcie podłogi z pokoju po lewej stronie. Chwilę później leżała na dywanie w przedpokoju z piekielnym bólem głowy. Z tamtego wieczora pamiętała tylko krwawą plamę rozlewającą się obok jej policzka i zapach zgaszonej świeczki. Zemdlała.

    Ocknęła się po jakimś czasie. Nie wiedziała, czy minęły minuty, godziny, czy dni. Straciła poczucie czasu. Wszystko ją bolało. Najbardziej okolice kości potylicznej i ciemieniowej. Chciała dotknąć to miejsce. Czuła emanujące ciepło, jakby ktoś wypalał jej dziurę w głowie. Dopiero teraz zorientowała się, że ma związane ręce i nogi. Pomieszczenie, w którym się znajdowała było brudne, śmierdzące i wilgotne. Panował w nim mrok. Oczy szybko się do takich warunków przyzwyczaiły. Szukała wzrokiem czegoś ostrego. Jedyne co znalazła to pleśń w rogach ścian. Ohydne miejsce. Nie było tu nic, oprócz niej i przeraźliwie wstrętnego wnętrza i zapachu. Czuła się okropnie. Próbowała rozerwać trytkę, którą miała zaciśnięte nadgarstki i nogi, lecz na marne. Po długim czasie, gdy kompletnie utraciła siły, poddała się. Nie miała z plastikiem szans. Położyła się na betonie, który w wielu miejscach był popękany. Cierpiała. Cierpiała z braku informacji. Nie miała pojęcia, co się dzieje. Wpatrywała się w ściany i sufit, jakby chciała znaleźć w nich odpowiedź. Zauważyła na środku sufitu, centralnie nad nią, wylot do przewodów wentylacyjnych. Tylko jak miała się tam dostać? Po chwili usłyszała oddech. Jakby dochodził z każdej strony, jakby to ściany zaczęły wydychać wilgoć. Momentalnie poczuła, jak serce rozrywa jej klatkę piersiową. Była przerażona. Rozglądała się na boki, w tył i przed siebie. Nic nie widziała. Miała wrażenie, że pomieszczenie stało się jeszcze ciemniejsze. Chwilę później oddech ustał, a zapanowała jeszcze gorsza cisza. Siedziała w jednym z rogów, podkurczając kolana i nadal wpatrując się w przestrzeń.
   - Musi tu być jakieś wejście... w końcu jakimś cholernym cudem się tu znalazłam. - powiedziała sama do siebie. Po wielu próbach udało jej się wstać. Chodziła przy ścianach dokładnie badając każdy ich centymetr. Szukała jakiegoś pieprzonego wejścia, które równie dobrze mogło zostać zamurowane. Długo wpatrywała się w ściany w przerażającej ciszy, którą ponownie przerwał oddech. Osunęła się na kolana, czuła jak cierpną jej nogi i ręce. Nie mogła ruszyć żadnym palcem u dłoni. Miała wrażenie, jakby była sparaliżowana. Nie myśląc już o bólu głowy skupiła się na dźwięku dobiegającym zewsząd. Chciała rozgryźć tę zagadkę.
   - Co to ma znaczyć? - mówiła cicho do siebie przymrużając oczy, by widzieć wyraźniej przestrzeń. Niewiele to pomogło.
   - Co to ma znaczyć, pytasz? - nagle usłyszała odbijający się echem w całym pomieszczeniu zniekształcony głos. - Co to ma znaczyć... hmmm... to taka kara.
   - Co się tutaj dzieje? Wytłumacz mi... - mówiła spokojnie, choć puls ponownie przyspieszył.
   - Zastanów się. - i znów nastała ogłuszająca cisza. Nic nie rozumiała. Nie było co rozumieć. Została porwana, obezwładniona i zamknięta w czterech ścianach. Za co? Nie miała pojęcia.
- Może to jakiś chory psychicznie klient? Ale jak to? Wszyscy byli najpierw sprawdzani przez Diego. - szeptała do siebie bezgłośnie. - Diego by mnie oszukał? Nieeee, on nie byłby do tego zdolny. Owszem, to kawał chama, ale szef w takiej branży musi taki być. - kontynuowała. Bała się mówić na głos. Wiedziała, że ją podsłuchuje. Długo jeszcze myślała, analizowała każdy element swojego życia, aż w końcu zasnęła przytulona do zimnej ściany.
    Obudził ją promyk Słońca przebijający się przez mały otwór w ścianie. Oświetlał delikatnie wnętrze tego okropnego więzienia. Leżała bez ruchu. Nie miała na nic sił. Była strasznie głodna i spragniona. Ręce i nogi cierpły coraz bardziej i coraz częściej odczuwała ich fikcyjny brak. Prosiła w myślach o szklankę wody i kromkę chleba. Była bardzo dumną osobą, wysoko zadzierała nos, od zawsze. Nie mogła teraz pokazać, że nie da rady, choć żołądek coraz głośniej domagał się posiłku. Ostatecznie nie wytrzymała. Podniosła lekko głowę.
   - Wiem, że mnie słyszysz. Bo słyszysz, prawda? Mogłabym dostać szklankę wody i coś do jedzenia? - mówiła ciszej niż wcześniej, tym razem z braku jakiejkolwiek siły. Usłyszała tylko oddech, a po chwili poczuła cudowny zapach czekolady i zasnęła. Uśpił ją.
    Po niedługim czasie ocknęła się ponownie, otworzyła lekko oczy, a przed sobą ujrzała plastikowy talerzyk z trzema kromkami suchego chleba i szklanką wody. Czuła radość. Nawet nie zauważyła, że z nadgarstków ma zdjętą trytkę. Kiedy to już do niej dotarło lekko je rozmasowała i usiadła obok swojego posiłku. Patrzyła uważnie na chleb jakby widziała go pierwszy raz. Niepewnie wzięła jedną z kromek i ugryzła. Starała się jeść wolno, by jej żołądek miał uczucie pełności. Niedługo później nie było śladu po jakimkolwiek jedzeniu, zjadła każdy jeden okruszek. Była strasznie głodna, co świadczyło o tym, że była w tym miejscu już dość długi czas. Niestety nadal nie wiedziała ile to trwało. Każdy kolejny dzień wyglądał podobnie. Z każdą uciekającą chwilą czuła się gorzej. Zaczynała mieć omamy. Sądziła, że ją czymś truje, choć było to pewnie spowodowane brakiem jedzenia. Wielokrotnie próbowała dosięgnąć przewodu wentylacyjnego. Bez najmniejszego skutku. Ostatecznie usiadła nieruchomo w kącie, w którym zawsze spała i wpatrywała się w przestrzeń. Już nie bała się oddechu dobiegający z każdej strony, przyzwyczaiła się. Serce biło w stałym tempie. Czekała tylko na śmierć, która powolnie ją zabierała. Była coraz chudsza, twarz jak i całe ciało zbladły, włosy zaczęły intensywnie wypadać i się łamać. Nawet już nie zwracała uwagi na potrzeby fizjologiczne - tam gdzie była, tam się wypróżniała. Brak toalety i czystej wody sprawiły, że dziewczyna stawała się siedliskiem bakterii. Nie martwiła się tym, czy straciła pracę. Nie to było dla niej teraz istotne. Martwiła się o swojego chłopaka. Myślała o nim bardzo często. Co dzień chciała go zobaczyć. Chciała go przytulić, pocałować, opowiedzieć mu o wszystkim i przeprosić za to, co robiła. Zdała sobie sprawę jak idiotycznie postępowała sprzedając siebie i swoje ciało. Nigdy wcześniej nie myślała o tym, co może czuć Dawid. Przecież go raniła od dłuższego czasu na każdym kroku. Ignorowała go tak jakby był intruzem w jej życiu, jakby nie chciała mieć z nim styczności. To on powinien ją zostawić już dawno i uznać za intruza, a jednak tego nie zrobił.
   - Chyba mnie kochał... - szepnęła.
   - Kto Cię kochał, mała szmato? - spytał bezosobowy głos.
   - Mój chłopak. Raniłam go, za jego plecami sprzedawałam swoje ciało, by mieć pieniądze na utrzymanie, okłamywałam go non stop, oszukiwałam, obrażałam, ignorowałam, a on nie zerwał. To chyba jest miłość, nie sądzisz? Miałam obok siebie wszystko, cały mój świat skupiał się w jego osobie. A teraz? Teraz mam mrok i cztery grube, zimne, wilgotne, cuchnące ściany. Już rozumiem co straciłam. A ja go tak bardzo kocham... Nie mam już nic. Nie mam Dawida, nie mam siebie, nie mam życia, zapewne nie mam pracy, rodziny już też nie mam... nawet zapalniczki od braciszka nie mam... Masz ją? Proszę, odpowiedz. - lecz głos milczał. Był tylko oddech, równomierny, ciężki oddech. Głos nadal nie odpowiadał. Siedziała nieruchomo. Nasłuchiwała tylko, czy oddech się zmienia. Długo nie trwało, aż dźwięk zniknął. Jedynym odgłosem jaki dobiegał do jej uszu były czyjeś kroki, ciężkie, zdecydowane i głuche. Tym razem się bała, nigdy wcześniej nikt nie chodził w pobliżu. Skuliła się pod jedną ze ścian i czekała. Klucz w drzwiach, przekręcany zamek, charakterystyczny trzask.
   - Po co tu wchodzisz?! - krzyknęła, nie mogła nad sobą zapanować. Nikt nie odpowiadał. - Czego ode mnie chcesz?!
   - Porozmawiać. - powiedziała cicho postać stojąca za masywnymi, metalowymi drzwiami. Jakim cudem nie zwróciła na nie wcześniej uwagi? Aaa, no tak, były przemurowane od wewnątrz dla niepoznaki.
   - Porozmawiać? O czym?
   - O Tobie...
   - O mnie? Ale... ale co? Da... Dawid, czy to Ty? - zająknęła się wypatrując ukochanego w ciemności. Mężczyzna wszedł do pomieszczenia. Okrywał go mrok. Kliknął jakiś zielony przycisk na małym pilocie, który schował szybko do kieszeni i momentalnie oślepiły ją jasne światła. Sufit wypełniały kwadratowe lampy, których w ciemności nie było widać. Odruchowo zasłoniła i przymrużyła oczy. Po dłuższej chwili milczenia i przyzwyczajania wzroku do jasnego otoczenia spojrzała ponownie na mężczyznę. To był on.  To był jej ukochany, jej Dawid! - Dawid, tak się cieszę! Tęskniłam, okropnie tęskniłam! - nadal miała zaciśnięte nogi trytką, dlatego doczołgała się, po czym zaczęła tulić ukochanego. - A właściwie co tu robisz? Z resztą, nieważne. Ważne jest to, że jesteś. Muszę Ci dużo wyjaśnić.
   - No właśnie, wyjaśnić. - stanowczym ruchem odepchnął dziewczynę od siebie. - Wyjaśnij mi, do cholery, dlaczego puszczałaś się na prawo i lewo, co? Za mało zarabiałem? Sponsora potrzebowałaś, tak?
   - Nie, Dawid, to nie tak!
   - A jak?! Co Ty myślisz, że byłem taki głupi i nic nie widziałem? Jeśli tak, to się grubo pomyliłaś. Mnie się tak nie traktuje, rozumiesz? - podchodził bardzo wolnymi krokami do dziewczyny, a ona odsuwała się w tył siedząc na zimnej posadzce. - Teraz dopiero poczujesz co to znaczy ból, cierpienie, niepewność, strach i pieprzona bezsilność! Rozumiesz mała szmato?!
   - To Ty... - wyszeptała. - To Ty mnie tu uwięziłeś! Jesteś podły!
   - Podły, ha! - parsknął Dawid szeroko się uśmiechając, lecz po chwili znów miał poważny wyraz twarzy. - To Ty jesteś podła. Podła, samolubna, łasa na pieniądze i bezuczuciowa. Uwierzysz, że prawie się nabrałem na Twoje gierki? Na te głupie i puste słowa, że mnie ponoć kochasz? No, udało Ci się... prawie! W porę się ocknąłem. A teraz poczujesz prawdziwy ból, rozumiesz? Rozumiesz?! - wykrzyknął patrząc jej prosto w oczy. - Poczujesz jak się stęskniłem za Tobą, kiedy Ty pieprzyłaś się z innymi facetami. - mówił nie spuszczając z niej swojego wzroku, jednocześnie zdejmując z siebie ubrania. - Byłaś dla nich i im dawałaś za hajs, to teraz ja sobie wezmę, ale za darmo! Jesteś zwykłą dziwką! Nic nie wartą, pustą lalką! - krzyczał to non stop zdzierając z niej resztki ubrań. Płakała.

   - O cholera! Co to miało być?! - powiedziała budząc się.
   - Kochanie, c... co się dzieje? - spytał ją zaspany Dawid.
   - Miałam zły sen. Okropny sen. Ale nie mówmy o tym. Wstańmy i zróbmy śniadanie. - powiedziała do ukochanego. Dziś miała zamiar iść do pierwszego klienta. Czy pójdzie? Nie. Sen był dobrą lekcją. Czasem wybory w życiu wydają się perfekcyjne, jednak każdy poważniejszy krok, który chcemy uczynić, powinniśmy przemyśleć kilka razy... dla własnego bezpieczeństwa.